niedziela, 12 lipca 2015

NOWY ADRES

Zapraszamy na nową witrynę naszego bloga!
Wszystkie nowe artykuły będą ukazywać się pod tym adresem wtorock.wordpress.com
Artykuły z tego bloga, również będą przeniesione na nowego.

wtorek, 10 marca 2015

SETKA WTOROCKA - NIRVANA

NIRVANA - co nam przychodzi na myśl gdy to słyszymy? Jednym kojarzy się z lamentem, innym ze świetnymi gitarowymi brzmieniami, a niektórym z bandą ćpunów. Jak jest naprawdę? Jak powstał zespół? 





Zacznijmy od początku… Cofniemy się do roku 1985. Kurt Cobain - dzieciak bardzo uzdolniony muzycznie, który również, PODOBNO, miał dobry gust (bo pierwszą piosenką jakiej nauczył się grać na gitarze to "Back In Black" z repertuaru AC/DC) i Krist Novoselic postanowili stworzyć coś wspólnie. Chcieli aby było to coś, w czym odnajdą siebie. Po wieeeelu udanych i nieudanych próbach, do duetu dołączył perkusista - Aaron Burckhard (teraz basista w zespole Flipper).


Początki zespołu były trudne przede wszystkim dla perkusistów. Zespół chyba nie miał szczęścia do ich wyboru. Na początku odszedł Aaron Burckhard, jego miejsce zajął Dale Crover, a gdy odszedł Dale perkusistą został Dave Foster. Minęły 3 lata i również on pożegnał się z grupą, a na jego miejsce wskoczył Chad Channing. I w końcu, po długich sercowych rozterkach związanych z tym, kto ma walić w gary, nadszedł czas na singiel! "Love Buzz/Big Cheese" został wydany 1988 roku przez wytwórnię Sub Pop. 



Po przemyśleniach, jak album ma wyglądać, Jason Everman zaproponował Nirvanie, że sfinansuje wydanie ich pierwszej płyty. W ramach podziękowań został umieszczony na zaszczytnym miejscu drugiego gitarzysty Nirvany, jednak jego przygoda z grupą nie trwała zbyt długo. Zaraz po zakończeniu trasy koncertowej po USA promującej Bleach Jason został wywalony z zespołu. Podobno Kurt Cobain nigdy nie oddał Evermanowi kasy za wydanie im płyty. Poziom cebuli niewyobrażalny!

I znowu perkusista przeżywał sodomie i gomorie…
Cobain cieszył się, że w muzyce Nirvany słyszalne było popowe brzmienie. Wraz z Novoselicem zgodnie stwierdzili, ze Chad (ówczesny perkusista) nie spełnia ich oczekiwań. Koledzy z zespołu nie pozwalali mu brać udziału w pisaniu tekstów piosenek. Po nagraniach do drugiego albumu Chad odszedł. A że historia lubi się powtarzać, na kilka tygodni do grupy powrócił Dale Crover. I oczywiście jego przygoda z zespołem zakończyła się bardzo szybko. A mówią, aby nie wchodzić dwa razy do tej samej rzeki…

Wieść o tym, że Nirvana szuka bębniarza rozeszła się dosyć szybko. Nieoczekiwanie na to stanowisko wskoczył Dan Peters (który do tej pory gra w Mudhoney). Ostatecznie Dan Peters... poszedł w ślady swoich poprzedników. Kariery w zespole nie zrobił. Cobain i Novoselic zaprosili na przesłuchanie (oczywiście po znajomości) Dave'a Grohla. Tak, tak, TEGO Dave’a Grohla.

Jak się zapewne spodziewacie to nie koniec przygód Nirvany. Tym razem nagle kontrakt zerwała z nimi wytwórnia muzyczna. Jak tu nagrać kolejny album bez pomocy wytwórni? Od słowa do słowa, ktoś im polecił DGC Records. Już niedługo światło dziennie miał ujrzeć pierwszy album Nirvany pod szyldem oficjalnej (i nawet legalnej) wytwórni płytowej. Cobain nie byłby sobą, gdyby zatwierdził nagrane kawałki od razu. Nie pasowały mu i niektóre trzeba było nagrywać od początku. Wymagający Kurt. Wymagający był również Andy Wallace, który zajął się miksowaniem utworów. Andy lubił Slayera, pewnie dlatego że im również miksował kawałki. Moglibyśmy pomyśleć „co by było gdyby…” i tak też pomyśleli muzycy Nirvany zaraz po wydaniu albumu Nevermind. Jasne chyba jest, że brzmienie im się nie spodobało…

Ale o dyskografii poczytacie już niedługo :)



Co w życiu prywatnym słychać u Cobaina? W lutym 1992 poślubił Coutney Love. W sierpniu na świat przyszła ich córeczka (wszystko jasne skąd ten ślub) Frania Fasola (Frances Bean Cobain). Kurt był cudownym tatusiem i z przemęczenia organizmu po wyczerpujących nocach spędzonych na zmianę z żoną i z córką, zdecydował nie kontynuować trasy tylko zagrać parę kameralnych występów. Pewnego dnia, gdy Frania już zasnęła w kołysce, Kurt wymknął się niepostrzeżenie na swój koncert, który potem okazał się ich najpopularniejszy - Reading Festival. Kurt nie wiadomo od kogo pożyczył wózek inwalidzki, wjechał nim na scenę, po czym wstał i zaczął śpiewać - kolejny dowód na to, że muzyka uzdrawia.

Po kilkunastu dniach odbyło się rozdanie nagród MTV Video Music Awards. Na próbie wokalista stwierdził, że chce zagrać na koncercie utwór „Rape Me”. Nikt się na to nie zgodził, poza buntownikiem Kurtem, który zamiast zaśpiewać „Lithium” rozpoczął piosenkę słowami „Rape Me”, a potem znowu "Lithium". Muzycy byli znani z tego, że wszystko psują, tak było również tym razem. Novoselic był bardzo zdenerwowany tym, że nie działał mu wzmacniacz. Wyrzucił swoją gitarę, która bardzo dziwnym trafem spadła mu na głowę. Basista chyba nie wiedział, kiedy ze sceny zejść i pokonał go własny instrument. Cobain był zajęty niszczeniem sprzętu, a kolejny buntownik Grohl podbiegł do mikrofonu i zaczął krzyczeć „HEY, AXL” (na widok Axla Rosa, rzecz jasna, bo muzycy Gunsów zawsze gdzieś się wciskali, choć Axlowi ciężko dziś wcisnąć się we własne spodnie). Koncert przeszedł do historii i zna go każdy fan zespołu, a przynajmniej powinien. Podobno. 

Pora na kolejny krok w muzycznym rozwoju Nirvany. Grupa w 1992 roku wydała Incesticide, czyli utwory, których nie było na poprzednich albumach oraz trochę coverów. Kolejnym wydawnictwem zespołu była płyta In Utero - brzmiąca ciężej i ostrzej.

W listopadzie 1993 roku Nirvana dała koncert w ramach MTV Unplugged. Zagrali tylko dwa utwory spośród swoich największych hitów "All Apologies" i "Come As You Are". Pozostałe utwory były spokojniejsze. Dave Grohl powiedział „Wiedzieliśmy, że nie chcemy akustycznej wersji 'Teen Spirit'. To byłoby strasznie głupie”. Całe nagranie trwało niespełna godzinę, co jak na wybrednych muzyków Nirvany było szybkim numerkiem. Po zagraniu „Where Did You Sleep Last Night” Kurt poproszony o zagranie bisu stwierdził „Nie przebiję tego ostatniego kawałka”. I dano im święty spokój z bisami. 



Na początku 1994 roku Nirvana przybywa do Monachium. U Cobaina wykryto zapalenie krtani i oskrzeli (jak wiadomo, Niemcy zawsze muszą mieć na coś wpływ, tak i w tym przypadku). Koncert został odwołany. Następny miał odbyć się w Rzymie. Courtney (wracając prawdopodobnie z baru) znalazła nieprzytomnego Kurta na podłodze w pokoju hotelowym. Gdyby czytał ulotki dołączone do opakowań, bądź skonsultował się z lekarzem lub farmaceutą, wiedziałby że niektórych leków nie łączy się z alkoholem. Bo alkohol jest zły? Nie, nie jest, to leki są złe! Ponieważ każdy lek niewłaściwie stosowany zagraża naszemu życiu lub zdrowiu! Dalsza część trasy koncertowej została odwołana.

Kurt jak wiadomo nie miał problemów z narkotykami, zawsze miał coś przy sobie. A jak to się zaczęło? Cobain cierpiał na bóle brzucha i postanowił leczyć się Percodanem (lek zawierający opioidy), a potem przerzucił się na heroinę, która pozwalała mu „normalnie funkcjonować”, czyli bez bólu brzucha. Niestety doprowadziło to do uzależnienia. Po powrocie do USA trafił do ośrodka dla uzależnionych, z którego uciekł. Zaszył się po tym w swoim domu. 

5 kwietnia Kurt Cobain popełnił samobójstwo i dołączył do Klubu 27. Przynajmniej taka jest oficjalna wersja. Nieoficjalnie mówiło i nadal mówi się, że w jego śmierci paluchy maczała Courtney. Krąży też legenda, że Kurt tuż przed śmiercią w rozmowie z przypadkowo spotkanym mężczyzną powiedział, że boi się o swoje życie. 

Tym pesymistycznym akcentem Nirvana zakończyła swoją działalność. Pozostali muzycy ciężko przeżyli śmierć swojego przyjaciela, o czym ostatnio mówił sam Dave Grohl w swoim serialu „Sonic Highways”. Najsłynniejsza wypowiedź Kurta to „Nobody dies a virgin... Life fucks us all”.
A więc kochani, nie martwcie się o to, że nie macie drugiej połówki ]:->

Mimo tego, że zespół przestał istnieć, pozostali członkowie Nirvany kontynuowali swoją działalność muzyczną. 
Dave Grohl nagrał kilka wersji utworów, które potem stały się pierwszym albumem Foo Fighters. 
Novoselic założył zespół Sweet 75. Następnie wystartował z projektem Eyes Adrift. 
Ale o poczynaniach muzyków przed i po Nirvanie jeszcze Wam opowiemy :)

Od śmierci Kurta Cobaina zostało wydanych kilka wydawnictw. Między innymi MTV Unplugged in New York. Większość wydanych potem albumów to zapisy koncertowe. Grohl i Novoselic pracowali również nad zapisem rzadkich nagrań Nirvany. Premiera miała nastąpić w 10-tą rocznicę premiery Nevermind, lecz niestety to nie nastąpiło. Courtney wtoczyła muzykom sprawę w sądzie, jakoby mieli wykorzystać własność wspólną zespołu dla osiągnięcia swoich celów. Zapomniała oczywiście o tym, że sprzedała chyba wszystko co pozostawił po sobie jej mąż… Większość sporu była o jeden kawałek (dla niektórych tylko kawałek, a dla Courtney coś wyjątkowego i niepowtarzalnego). Utwór ten nosił tytuł "You Know You're Right". Kompilacja utworów wśród których był trefny singiel, ukazała się w 2002 roku. Cztery lata później wydano Live! Tonight! Sold Out!! w wersji DVD. W 2009 oku wydano DVD Live At Reading- czyli nagranie najsłynniejszego koncertu tej legendarnej grupy. 



Zapraszamy na specjalną audycję, już dziś (10.03.2015) w Radiu Polska Live!, a najlepiej zajrzyjcie na nasz fanpage :)






JUSTYNA LIS

poniedziałek, 23 lutego 2015

Wtorock kontra SOADSITE.PL - Wywiad z Kamilem "Mixerem" Sordylem

            Odległość między Warszawą a Żywcem to jakieś 310 kilometrów w linii prostej, przynajmniej tak pokazuje mi internetowa mapa.
Czemu o tym mówię? Bo tam właśnie mieszka Kamil Sordyl, mówią na niego "Mixer" i jest on współtwórcą jedynego cały czas działającego portalu na temat zespołu System of a Down w naszym kraju.
Jako fan SOAD śledzę ten portal od początku, z Kamilem rozmawiałem przez chwilę na koncercie System of a Down w Łodzi, no ale internet to cudowne narzędzie i kontakt nam się utrzymał.
To mało powiedziane bo przez pewien moment gdy mój zespół poszukiwał basisty to chciałem zaangażować w to Kamila bo basistą jest właśnie. No ale odległość, odległość... Cholera...
Do audycji na pogawędkę też się nie dało ni chu, chu, to poczytacie sobie trochę ;)
O zespole głównie, lecz nie tylko!
Pierwszy z serii wywiadów WTOROCK kontra... ZACZYNAMY!



Foto by: Piotr Ostrowski


Kiedy tak naprawdę zaczęła się Twoja fascynacja zespołem System of a Down?

Początki mojej fascynacji tym zespołem pojawiły się już w roku 1998, kiedy to jako młokos, oglądałem na Vivie i innych tego typu programach teledyski System of a Down. Od początku czułem fascynację wokalem Tankiana i nietypowymi gitarami Malakiana, mimo, że wówczas za metalem nie przepadałem. Z wiekiem bywało się na różnych koloniach, gdzie na straganach, nad brzegami Bałtyku można było usłyszeć chociażby single z Toxicity, które zapadały w pamięci jednak "na stałe" utkwiłem w System of a Down w 2004 roku, gdy zespół zmieniał swój styl zarówno wizualnie jak i brzmieniowo.



SOADSITE.PL nie był pierwszym portalem na temat System of a Down w naszym kraju. Jakie inne strony pamiętasz na temat zespołu?

To prawda, nie był pierwszym. Były niegdyś co najmniej jeszcze trzy inne portale, chociażby SOAD.CBA.PL choć przyznam szczerze, że nie przywiązywałem wielkiej wagi do nazw pozostałych. Przywiązywałem za to wielką wagę do treści, którymi dzieliły się one ze mną.

Ja pamiętam SOAD.FAN.PL fajne miejsce dla fanów w tamtym czasie.

Dobrze pamiętasz. Zgodzę się, bo tamta strona wówczas dawała polskim fanom wszelkie niezbędne informacje na temat System of a Down.



Jak w ogóle zrodziła się idea założenia Polskiego Centrum System of a Down, w momencie kiedy w naszym internecie wszystkie strony tego typu zmarły śmiercią naturalną?

System of a Down był dla mnie tak charakterystycznym i nietypowym zespołem, że został u mnie wyróżniony wśród wielu innych zespołów jakie miałem okazję usłyszeć. Począwszy od ich orientalnego brzmienia połączonego z brudną muzyką gitarową, misji w jakiej zespół figuruje, a kończąc chociażby na tym jak mega inteligentnymi, sympatycznymi i posiadającymi otwarte umysły, członkowie System of a Down są (free thinkers are dangerous! Haha)
Nasiąkając przez lata masą informacji, ciekawostek na ich temat, a przede wszystkim ich muzyką, narodziła się we mnie chęć podzielenia się tym wszystkim z resztą polskich fanów, którzy być może nie mieli na tyle okazji by jak dotąd zanurzyć się w głębokich odmętach tej formacji. Los chciał, że w szkole średniej poznałem właściwego człowieka - Michała "ZABa" Zabrzeckiego, który co prawda miał nieco odmienny gust muzyczny od mojego, lecz nawet mimo fascynacji rapem i hip hopem, zgłębił się w muzyce SOAD, polubił ją i postanowił pomóc w budowie strony od jej fundamentów od samego początku, aż po dzień dzisiejszy.



No dobra, nie baliście się, że skoro poprzednie portale upadły z powodu coraz mniejszego zainteresowania tematem to i Wy będziecie mieli mocno pod górkę?

Pojawiał się sporadyczny lęk, że pomysł nie wypali, aczkolwiek był on tylko sporadyczny.
Szliśmy razem z ZABem na pełen żywioł, licząc się z możliwością porażki.
Byliśmy zdeterminowani do działania i wzajemnie się nakręcaliśmy w swojej robocie.
On motywował mnie, ja motywowałem jego i tak drobnymi kroczkami jechaliśmy jak mały czołg.
Z czasem ten mały czołg spotykał na swojej drodze ludzi, którzy doceniali naszą pracę, widząc, że staramy się by była wykonywana na jak najwyższym poziomie, oraz którzy widzieli, że jest to strona tworzona przez fanów dla fanów, lecz z jak największą pasją i oddaniem.
Z czasem ten mały czołg urósł i mamy to co jest dziś.
Może nie jest to jakiś ogromny sukces, porównywalny do rozpoznawalności na poziomie zespołu The Beatles, aczkolwiek jak na nasz kraj oraz to, że startowaliśmy od zupełnego zera, dla nas jest to bez wątpienia osiągnięcie, o którym nawet nie śniliśmy.





Z tego co pamiętam większy rozgłos dała Wam akcja zorganizowana z zespołem Venflon.
Możesz coś więcej o tym powiedzieć?

Wraz z rozpoczęciem trasy europejskiej przez SOAD, postanowiliśmy razem z ZABem założyć akcję Poland Loves SOAD (pierwotnie We Want SOAD In Poland), której celem było sprowadzenie zespołu do naszej ojczyzny.
Niestety w przypadku naszego kraju było to o tyle trudniejsze od innych krajów, że niektórzy członkowie System of a Down pałali do Polski wciąż żalem, po wydarzeniach z koncertu z 1998roku, gdzie SOAD wraz z Vaderem, supportował Slayera. Powstała idea stworzenia teledysku, który miał za zadanie zarazem przebłagać, a z drugiej strony zachęcić czwórkę sympatycznych Ormian do ponownego odwiedzenia naszego kraju.
Razem z Dominiką Staszewską napisałem parafrazę oryginalnego tekstu, utworu "BOOM" ze Steal This Album, który miał być adekwatny do celu i założeń akcji Poland Loves SOAD. Z kolei uczestnik Must Be The Music- zespół Venflon zgodził się pomóc, nagrywając cover "BOOM".
Wszystko to zostało okraszone teledyskiem, w którym zespół Venflon wziął również udział.
Trzeba bowiem dodać iż wybrany utwór do tej akcji był dość nietypowy, gdyż oryginalnie w wersji SOAD działał w wielkiej sprawie- w przypadku nas, oddanych polskich fanów SOAD, również w sprawie wielkiej.
Pragnę wspomnieć również, że przy pomocy tworzenia teledysku, prócz zespołu Venflon, brało udział jeszcze wiele osób, zwłaszcza zwykłych fanów. Zmontowany teledysk poleciał na youtube'a, a z kolei stamtąd był wysyłany do przyjaciół i najbliższych współpracowników System Of A Down (w tym do jednej, bardzo znanej i cenionej osobistości w świecie muzyki i nie tylko). W styczniu 2013roku John Dolmayan obwieścił Polsce radosną nowinę pisząc: "Polsko, prosiliście o nas, więc przybywamy!". Nasuwa mi się tutaj tylko jedno stwierdzenie... "marzenia się spełniają"...





No tak ale System of a Down przyjechał do Polski przy okazji drugiej trasy. Nie sądzisz, ze to lepiej?
Pierwsza trasa moim zdaniem pozostawiała wiele do życzenia między innymi przez wokal Serj'a...


Oczywiście, że lepiej! Śledziłem powrót SOAD od samego początku. Widać było, że ich problemem nie był brak obycia ze sceną, lecz brak obycia z samymi sobą na niej, a konkretniej chodziło o kontakt Serja z resztą formacji. Daron, Shavo i John nawet podczas zawieszenia działalności zespołu, grywali wspólnie ze sobą. Wspomnieć mogę chociażby o występie na Shavoween, charytatywnym koncercie na rzecz nieżyjącego już basisty Deftones- Chi Chenga, czy koncerty oryginalnego składu Scars On Broadway w klubie Troubadour i Avalon. W przypadku Serja z kolei, ostatnim jakimkolwiek kontaktem w temacie muzyki z którymkolwiek z kumpli z zespołu, była pomoc Johna Dolmayana w nagraniu debiutanckiej, solowej płyty Elect The Dead. Zespół musiał odkrywać się na nowo, odświeżając sobie to, co zdołał zapomnieć przez te kilka lat. Głos Serja, mocno ewoluował od czasów płyty Toxicity, choć przyczyna tak prawie, że diametralnej zmiany stylu śpiewu leży chyba nie tyle w jego głosie co w umyśle, oraz obecnym guście muzycznym. Dzięki pierwszej trasie od powrotu, zespół przetarł wspólnie zatarte szlaki, przez co w roku 2013, otrzymaliśmy prawdziwą dawkę dobrej energii, otrzymując posmak ich wczesnych lat działalności choć już w wydaniu na rok 2013. Chyba nie było fana, który nie uśmiechnąłby się widząc SOAD wraz z tańcząco-growlującym Serjem na czele, odzyskując po tamtej trasie wiarę w moc na kolejnym albumie zespołu.


Oficjalny plakat promujący koncert zespołu w Polsce


A jak ty wspominasz koncert SOAD w Polsce?

Sam występ zespołu i złożoną przez nich wizytę na deskach łódzkiej Atlas Areny wspominam świetnie.
Ciekawym doświadczeniem było móc usłyszeć na żywo, jak zespół się prezentuje, rzucało to bowiem świeży blask na to, co dotychczas się na ich temat wyobrażało.
Jeśli oglądając nagrania z koncertów, czy słuchając płyt zespołu, masz wrażenie, że głos Tankiana jest bardzo nietypowy, to po wizycie na ich koncercie zwyczajnie sobie uświadomisz co najmniej zdwojoną moc tego uczucia.
To samo można powiedzieć o energii scenicznej pozostałych członków, oraz brzmieniach ich wzmacniaczy i sprzętu gitarowego (a zwłaszcza Malakiana).
Poza porządną dawką energii, sam koncert zachwycił mnie również drobnymi perełkami w setliście, które marzyło mi się usłyszeć.
Mianowicie chodzi chociażby o utwór X, Peephole czy A.D.D. Wszystko mogłem wychwycić jak najlepiej, gdyż przez większą część koncertu, dane mi było podziwiać zespół pod samą sceną, pomijając pewien, drobny, przykry incydent, który sprawił, że moja koncertowa pozycja spod samej sceny- przeniosła się na same tyły publiczności, wśród karetek, ale wierz mi...nawet stamtąd, z głuchej oddali System of a Down prezentujący Lonely Day czy Holy Mountains, prezentował się jak dla mnie wyśmienicie, jak na zespół, który nie współpracował ze sobą kilka lat, odkrywając nowe style muzyczne i sposoby ekspresji samych siebie na scenie.

Zaraz... Ale jak to "wśród karetek" ?


No wiesz... System of a Down to dość nietypowy zespół, na koncertach którego od lat zdarzały się różne wypadki.
Tym bardziej nie trudno sobie wyobrazić co działo się na upragnionym koncercie polskich fanów oraz jaka euforia towarzyszyła im wraz z przebiegiem setlisty.
Pod sceną było jak w piekle, a kilkoro fanów nie wytrzymywało i zwyczajnie omdlewało.
Widok momentami był zatrważający, bo przypominał czwórkę dżihadystów-samobójców, którzy wysadzili się w centrum publiczności...w efekcie czego karetki miały pełne ręce roboty (o zgrozo!) haha.
Osoba towarzysząca mi, nie miała niestety również zbyt wiele szczęścia w tym temacie i nie dane było jej dokończyć koncertu pod sceną.
Mimo faktu, że występ SOAD w tym dniu był dla mnie wydarzeniem bez wątpienia wielkim, to zdrowie tamtej osoby było mi cenniejsze. Ot, cała historia!




Faktycznie, pamiętam, że w tamtym dniu w całej hali było niesamowicie gorąco. Pamiętam też, że zespół otrzymał ogromny baner z obrazem Pauli "Pinki" Wawrzynek przedstawiającym zespół. Na tym banerze podpisywali się fani, masz informacje jak zespół zareagował na ten niecodzienny prezent?

Dokładnie. Takie zdarzenie, również miało miejsce w tamtym dniu. Z tego co pamiętam, po koncercie powędrował on do managmentu System of a Down, a stamtąd- jestem pewien, że do busa muzyków. Nie mogło być innej możliwości w tym przypadku. W końcu niecodziennie dostaje się taki prezent od kraju, który początkowo nie rozumiał przesłania jak i muzyki zespołu, prawda?!

Myślisz, że nie olali tego? Prawdopodobnie takich upominków od fanów dostają cała masę podczas trasy...

Myślę, że Polska jest jednym z tych nielicznych krajów, do których mieli szacunek, nawet jeśli on sam początkowo nie miał go do nich. Znają naszą historię i wiedzą, że przez wiele przeszliśmy. Tak w ogóle.. była to w sumie ich dopiero druga, a zarazem pierwsza wizyta u nas, podczas której zostali przyjęci z otwartymi ramionami, na pewno więc byli podekscytowani naszym uznaniem tego, co robią, jak oraz dlaczego.


System of a Down obecnie

Jednak na obecnej trasie nie uwzględniono naszego kraju...

To prawda, ale jestem pozytywnej myśli i wierzę, że co się odwlecze, to nie uciecze. Wybrano kraje, które przewijały się przez lata na trasach SOAD (pomijając Armenię). Jest wiele przyczyn takiej decyzji zespołu i managmentu, chociażby kwestie organizacyjne samego wydarzenia w danym państwie plus stworzenie możliwości dojazdu fanom z mniejszych państw, do tych większych- nie na odwrót.

Dobrze, że wspomniałeś o tym.
Armenia – widziałem, że jest już jakaś grupa ludzi która chce lecieć na koncert SOAD w ich ojczyźnie.

Owszem, pojawiła się kilkuosobowa delegacja z naszego kraju, wśród której znajduje się m.in dwóch pozostałych administratorów, którzy z czasem dołączyli do składu SOADsite.pl wspierając mnie i ZABa w prowadzeniu strony. Jarek Dorsz (system89) oraz Michał Broś (Nomad) poza prywatnym uczestnictwem w wydarzeniu, będą starać się je rejestrować na tyle, na ile sytuacja pozwoli. Pragnę dodać, że obaj nakręcili w całości koncert SOAD w Łodzi, a proshot z tego koncertu, głównie ich autorstwa jest wciąż w budowie.

Czytasz mi w myślach Stary! Co z proshotem? To pewnie długa i żmudna robota jak się domyślam.

W tej chwili pozostaje mi tylko uśmiechnąć się niczym John Dolmayan spytany odnośnie statusu nowego albumu SOAD i odpowiedzieć "proshot nadciąga" haha A tak na poważnie, to kupa z tym roboty, wiesz... Na dzieło finalne, przypada kilka materiałów o czasie trwania całego koncertu. Oczywistą rzeczą jest, że każdy z tych materiałów przedstawia koncert z innej perspektywy. Generalnie..większość fanów będących na koncercie, nie miało pojęcia, że mieliśmy rozstawionych "swoich" ludzi, którzy posiadali niecny plan uwiecznienia tego ważnego dla nas koncertu. Bądźmy cierpliwi. Cierpliwość popłaca, a efekty, które przynosi- zachwycają.



Scena z proshota koncertu w Polsce



Powiedz mi o swoich przeczuciach co do nadchodzącej trasy SOAD? Jak myślisz co powróci do setu a co wypadnie?

Oczywistą rzeczą jest, że w pierwszej kolejności stawiam na utwory, które zostały stworzone z myślą o tematyce ludobójstwa Ormian, chociażby takie jak Holy Mountains, czy P.L.U.C.K, które wypadły ostatnio z setlisty.
Pomijając tematykę ludobójstwa, zespół podobno chce zaskoczyć fanów, dzięki utworom, które dawno nie gościły na koncertowym stole. W pierwszej kolejności nasuwa mi się tutaj Mr. Jack - utwór legenda, który dojrzewał wraz z chłopakami, na przestrzeni działalności zespołu. Idąc w jeszcze inne rejony...Jet Pilot? Streamline? Chick'N'Stew bądź Bubbles? Bardzo prawdopodobnym jest również powrót utworu Highway Song, gdyż w sieci można natrafić na jego nagranie podczas próby dźwięku z 2012 roku.

Dziękuję za rozmowę. Słowo na koniec?

Korzystając z okazji, pragnę podziękować wszystkim anonimom, którzy jakkolwiek przyczynili się do akcji sprowadzania zespołu do Polski, a względem których nie miałem okazji jeszcze tego uczynić.
Jak widać, każda, nawet najdrobniejsza pomoc, okazała się cegiełką na drodze do osiągnięcia celu.
Nie traćcie nadziei na nowy album czwórki Ormian i odwiedzajcie SOADsite.pl, gdyż ten rok przyniesie wiele pozytywnych niespodzianek nie tylko fanom zespołu, ale również wszystkim, czujnym użytkownikom naszego portalu.


To będzie wielki rok!

Foto by: Piotr Ostrowski
WAŻNE LINKI: 
SOADSITE - http://www.soadsite.pl
Fanpage - https://www.facebook.com/wwsip?fref=ts
Przepytywał: Dominik "Kudłaty" Pajewski

niedziela, 8 lutego 2015

Co przez ten rok zepsuliśmy to nasze!




              Nigdy specjalistą od podsumowań nie byłem, nie byłem też nigdy mistrzem słowa pisanego,
jestem w stanie nawet stwierdzić, że to co teraz przeczytacie to będzie ciężkie, ale napisane lekko i przystępnie i czasem przekleństwo wpadnie... Niestety tego wymaga ta opowieść.
Subiektywna opowieść, bo opiszę to co pamiętam z tych 365 dni.
Mija rok istnienia audycji Wtorock, audycji która nas młodych, nic nie wiedzących o radiu studentów wprowadziła w świat dziennikarstwa, takiego dziennikarstwa gdzie nie musisz być ładny, uczesany, przystojny, wystarczy, że to co mówisz jest z sensem i ludzie po drugiej stronie odbiornika chcą tego słuchać i wchodzić z tobą w interakcje.
               Zaczęliśmy we dwóch, ja i Mikołaj, cóż dream team jak się patrzy, jeden fan starej szkoły w klimatach Pink Floyd, AC/DC, Led Zeppelin, drugi fan klimatów takich jak Rapcore, Nu Metal, Thrash Metal i... Lana Del Rey. Wszyscy teraz czytają i mówią: Co?! Jak to?
No właśnie tak, z zewnątrz patrząc to się nie mogło udać, my jednak doszliśmy do wniosku, że ma to sens bo wymieszanie stylistyczne trzymające się jednak twardo szeroko rozumianego „Rocka” to jest coś co przyciągnie słuchaczy.
Tak się stało, no ale zaraz, chwila, jak to było na początku?
Trzeba było nagrać demo audycji, no i fajnie, co to dla nas myśleliśmy...
No właśnie myśleliśmy, a jak wiadomo to nie jest nasza mocna strona...
A tak serio dostaliśmy potężną zjebę, słowa które trafiły w nas i powiedzieliśmy między sobą, że tak to nie będzie, my walimy focha i nie robimy tego, nie to nie, bez łaski...
Tak... byliśmy głupi, bo jak teraz słuchamy tej pierwszej, dziewiczej audycji to pękamy ze śmiechu, lecz to śmiech przez łzy. No beznadzieja to jest za mało powiedziane, przysięgam to jest poziom radiowęzła z liceum w Pipidówe dolnej.
Podjęliśmy jednak kolejną próbę, już chyba tak na złość dyrekcji, całemu światu i każdemu kto był obok nas, udało się, audycja poszła na antenę, i tak Wtorock zadebiutował!
Godzinne wywody dwóch fanów rocka z mocną nutą absurdu i czasami ciężkiego humoru który nie każdemu pasuję, a nie pasował też kierownikowi anteny...

                Podczas jednej audycji nie mogłem się pojawić, prawdę mówiąc nie pamiętam już dlaczego, w zastępstwie przyszły dwie koleżanki do Mikołaja gdy nagrywał Wtorock – Justyna i Paula.
Po tej audycji pogadaliśmy we dwóch, że Justyna to całkiem fajnie brzmi, czuję ten humor i nadawałaby się do tego szalonego kramu. Zgodziło się dziewczę i tak się rozmnożyliśmy, i nie zrozumcie mnie źle Paula zwyczajnie też czuła ten humor, no ale Justa dosłownie wsiąkła w ten klimat.

                 Audycja, za audycją, wszystko do tak zwanej „puchy” i wracając sobie do domu odbieram telefon od Michała, naszego ówczesnego kierownika anteny słysząc:
Dominik coś się spieprzyło, wasza audycja przepadła, musicie dziś lecieć na żywo!”
Dobra, co to dla nas? Chwila... Moment... FUCK... Ale trzeba ściągnąć ponownie naszego gościa, no to padaka...
Szybki telefon do Kasi z organizacji Warszawski Underground, opisuję sytuacje, Kasia w szoku i mówi, że na bank przyjedzie.
Nasz stres, zdziwienie i szok z Mikołajem osiągnął wysoki poziom, Justyna nie mogła wtedy przybyć z racji tego, że mieszka pod Wołominem... Nie wyrobiła by się zwyczajnie w godzinę.
Papieros za papierosem, sucho w ustach, stres, nie damy rady myślę sobie, lecz za chwilę mówię:
Ej Miki! Jak nie my to kto?
Kasia wpadła w ostatniej chwili i poszło!
Wypadło lepiej niż na wcześniejszym nagraniu, dostaliśmy skrzydeł i poszybowaliśmy do nieba, to był błąd...
                 Przyznam szczerze, że nie pamiętam która to była audycja ale puściliśmy „Stepy Akermańskie” autorstwa Człowieka Wargi (autor programu Z Dupy) no i śmiechy w studiu, słyszymy głos w słuchawkach naszego ówczesnego kierownika anteny:
Pojebało was? Zdejmuję to! Przygotujcie się na wejście!
Weszliśmy i audycja zwyczajnie poleciała do końca, a po niej mail o słabym poziomie merytorycznym audycji czy coś w tym stylu.
Informacja: WRACACIE DO PUCHY
Stan „puchy” trwał dwie audycje z tego co pamiętam bo trafiły się Ursynalia na których lataliśmy z mikrofonem i fartownie udało nam się pogadać z Jelonkiem i zespołem Hunter, wyprosiliśmy, powrót na żywo z powodu prostego... Inaczej to co nagraliśmy będzie nie zbyt świeże.
                 Nie mogę pominąć sytuacji z Jelonkiem na Ursynaliach, no bo co?
Wiadomo my młodzi i pierwszy raz na takiej dużej imprezie w roli nie tylko słuchaczy ale i dziennikarzy byliśmy rzuceni na głęboką wodę, lecz plan był prosty: MUSIMY POGADAĆ Z JELONKIEM!
Szwendaliśmy się po backstage'u i patrzymy idzie Michał Jelonek i targa figurę... Jelonka która nagle JEBUT pada na ziemię, no to my jako dobrzy ludzie podchodzimy i pomagamy pozbierać zwierza do kupy. No sytuacja piękna, lecz absolutnie przypadkowa dała nam pole do tego by zwyczajnie zapytać Michała czy da się z nim pogadać chwilę, bo my z radia i w ogóle fajne z nas chłopaki co jelenie zbierają jak się rozsypią :)
Michał na to:
Nie ma problemu, po koncercie chłopaki.
Koncert był super, ogromna energia, idziemy ponownie na backstage by pogadać z Jelonkiem i przed nami wyrasta ogromny, łysy człowiek z kamizelce ochroniarskiej mówiąc, że nie wejdziemy bo nasze plakietki nie uprawniają do wejścia tam...
Wyobrażacie sobie nasza zdziwienie gdy jeszcze godzinę temu nikt nas nie zatrzymał a teraz jest ZONK! Tłumaczę człowiekowi jak było, że łaziliśmy tam, nikt nic nie mówił, no ale chłop nieugięty, to wpadłem na pomysł i mówię:
Bardzo proszę podejdź do Jelonka, powiedz, że gadał z dwoma chłopakami z radia na temat wywiadu po koncercie i niech do nas podejdzie i nas weźmie na backstage.
Koleś się zgodził i rozmowa z Jelonkiem została zarejestrowana :)



                 Kolejną rzecz jaką pamiętam jest rozmowa z Maciejem Dąbrowskim vel. Człowiekiem Warga z programu Z Dupy. Stres nas żarł strasznie, Justyna siedziała w Anglii w pracy a my we dwóch standardowo na papierosie, w letniej atmosferze gadamy sobie:
-Miki a jak on nas pojedzie, widziałeś jego programy, ja też, może być ciężko.
-A weź przestań! Dlaczego miałby to robić?
Maciej przybył do radia, bardzo uśmiechnięty i wygadany, nagrał również krótkie intro parodiujące audycje Janusza Korwina-Mikke w Radiu Polska Live!
To nas rozluźniło, dzięki czemu rozmowa była bardzo merytoryczna, lecz nie chcąc cenzurować Maćka była też ostra w słowach... No i oczywiście dostała nam się zjeba, słuszna zjeba bo pamiętajmy o tym, że jesteśmy studentami którzy również poprzez audycję, reprezentują szkołę.
Całości możecie wysłuchać tu: Wtorock Z Dupy [BEZ CENZURY]

                Na szczęście jakoś udało się wyjść z tej sytuacji bez szwanku i kolejnym twórcą prosto z Youtube'a był Martin Stankiewicz. Bardzo miły, otwarty człowiek z dużą dozą dystansu do wszystkiego, Justyna nie mogąc się powstrzymać zapytała:
Martin, przepraszam ale bardzo mnie to ciekawi... Gdzie kupiłeś dresy które masz na sobie?

Następnie naszym gościem był Wiktor Kiełczykowski, człowiek odpowiedzialny za web-serial o Zombie – Horda. Rozmowa luźna, ciekawa, trochę ujawniająca kulisy tego jak działa nasz rynek filmowy, bardzo ciekawe doświadczenie, zabawne rozmowy podczas przerw na papierosa.

             Ostatnie co mi zapadło bardzo mocno w pamięć to jedna z ostatnich audycji gdzie gośćmi byli chłopaki z zespołu Chemia...

Chrystusie na niebie, przysięgam, że nie pamiętam kiedy tak się śmialiśmy w audycji.
Chłopaki porazili nas dosłownie ogromem swojego poczucia humoru i zwyczajną szczerością.
Uwierzycie, że ten zespół nagrywając płytę w USA, mijając się na korytarzach z muzykami AC/DC i Billy Talent, zdobywając rzeszę fanów również na świecie, jest przekonany, że w naszym kraju jest mało znany i nikt ich nie słucha? Dziwne co? Jednak tak nam powiedzieli, to szczerze chłopaki więc im wierzymy :)

                Szaleństwa ciąg dalszy, już w najbliższy wtorek urodzinowa audycja, wspomnienia będą :)
Dalej będą nam słuchawki spadać jak zaczepimy nogami o kable pod stołem, dalej nasz realizator Marcin Gorczyca będzie się na nas wkurwiał, że czasami drzemy japy do mikrofonów a on nas opanować nie może.

Dalej będziemy robić sobie najzwyczajniej w świecie jaja, opisując to co się dzieję, hejtując to co nam się nie podoba i chwaląc to co kochamy. Z tą różnicą, że teraz również słychać nas w Radiu Hobby 89,4 i słucha nas Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji... Musimy czasami się sami hamować bo jak przegniemy to może być różnie... Mimo to dalej robimy to po swojemu, dalej lecimy po bandzie i chcemy to robić jeszcze długo bo co zepsuliśmy przez ten rok to nasze!
A co zepsujemy w przyszłości kto wie?

                                                                                                          Dominik Pajewski - 1/3 Wtorocka





poniedziałek, 12 stycznia 2015

RECENZJA - Archive - Restriction

Axiom, czyli poprzedni album brytyjskiego kolektywu będący soundtrackiem do około czterdziestominutowego filmu o tym samym tytule bardzo mnie rozczarował. Archive jest jednym z moich ulubionych zespołów. Często wracam do ich twórczości, żeby odrywać się od zwykłego, banalnego i prostego rockowego grania. O dziwo podobają mi się również partie rapowane na ich albumach, chociaż wielkim fanem tego gatunku muzyki nie jestem. Uzewnętrzniając się jeszcze bardziej powiem tylko, że ostatnim naprawdę dobrym materiałem od Archive, który mną poruszył w ten niewytłumaczalny, wewnętrzny sposób, zrozumiały chyba dla każdego muzycznego świra, był podwójny album Controlling Crowds, do którego wracam najczęściej, gdyż jest to według mnie jeden z najlepszych wydawnictw płytowych ostatnich lat.
Restriction to pierwsza okładka w dorobku Archive, na której znajdują się muzycy zespołu. Czyżby zapowiedź ustabilizowania się składu? Miejmy nadzieję. Danny Griffiths równiez wypowiedział się o tym zdjęciu "wyglądamy na nim jak kosmici".
Przejdźmy jednak do najnowszego krążka Restriction (Ograniczenie), z dość wymownym tytułem. Jakie ograniczenie wyznaczyli sobie muzycy grupy? Już po pierwszym odsłuchaniu odniosłem wrażenie, że postawili sobie pewien limit na progowe granie. Nie raz mogliśmy odnajdywać w ich dotychczasowej twórczości elementy rocka progresywnego wymieszanego w wyjątkowy sposób z elektroniką i trip hopem. Co tym razem? Sporawo elektroniki, ale tej pozytywnie rozumianej, spokojnie, dupstepowej sieczki nie doświadczymy. Czego się spodziewałem, a co dostało się w moje ręce i wpadło w moje uszy? Po średnim With Us Until You're Dead i rozczarowującym Axiom o dziwo z niecierpliwością oczekiwałem tego albumu, zwłaszcza po świetnych singlach zapowiadających ten album, zwłaszcza utworze Black & Blue. Przy pierwszym odsłuchaniu niestety moje odczucia były mieszane. Za brakło mi tego progresowego grania, które jest bardzo magiczne w wykonaniu Archive oraz przeraził mnie zmasowany atak elektroniki. Od razu skojarzyłem to z ostatnimi wyczynami innego brytyjskiego zespołu, który niedługo odwiedzi nasz kraj, czyli z albumem 48:13 Kasabian. Mam jednak nadzieję, a nawet pewność że Archive nie nagra albumu dyskotekowego, ale mały strach mnie ogarnął. Dużym walorem tej płyty jest... A z reszta, o tym na końcu.

Album otwiera ponad trzyminutowe Feel It, które może nas zaskoczyć, ale już po chwili wpadnie nam w ucho, zwłaszcza kiedy na scenę wkroczy riff gitarowy, nadająca temu numerowi specyficzny, nawet trochę punkowy, charakter. Jest to bardzo szybki i rytmiczny utwór, który poznaliśmy już jako jeden z singli promujących ten album.


Numero due to tytułowa kompozycja, w która w miarę płynnie przechodzimy. Należy zwrócić tu uwagę na perkusję, szczególnie wybijającą się w tym utworze oraz lekko (niestety tylko lekko) rapujący śpiew. No i ponownie perkusja, tym razem w refrenie. Ponownie Archive w bardzo rytmicznym wydaniu. Piosenka ciekawa, ale na dłuższa może męczyć przez multum powtórzeń w liryce. I kolejne gładkie przejście (chociaż stuprocentowym koncept albumem Restriction bym nie nazwał) do innego promującego singla Kid Corner. Po raz pierwszy usłyszymy piękny damski wokal i jeden z najmocniejszych kawałków. I cięcie. End Of Our Days, typowa ballada w wykonaniu Archive, już wcześniej zdarzały się podobne. Po dość hałaśliwym, rytmicznym wstępie docieramy do najbardziej klimatycznej części Restriction, w której poza wspomnianą kompozycją znajduje się jeszcze Third Quarter Storm, czyli kolejna ballada, tym razem z męskim wokalem i hałaśliwą wstawką mniej więcej w połowie. Nie zaburza ona jednak kompozycji. Podtrzymujemy klimat i słuchamy szóstki, czyli Half Built Houses, rzewnej ballady miłosnej, z przepięknym, mocnym wokalem i ciekawie zastosowanym pogłosem. W Ride In Space na pewno zwrócimy uwagę na grę klawiszy i hipnotyczny śpiew i znane doskonale z wcześniejszych albumów zagrywki na perkusji, dzięki którym powracamy do stylu z pierwszej części albumu. Ruination to kolejny żywy kawałek z dominacją rytmu i krzykliwym wokalem. Podobnie z Crushed, chociaż wokal zdecydowanie jest tu spokojniejszy, a perkusja nadająca rytm nie wybija się aż tak na pierwszy plan. Lubie kiedy zespoły stosują się do słów "najlepsze na koniec". Archive te słowa wprawiło w czyn, jak to mówią w ich kraju "last but not least". Black & Blue również poznaliśmy jako singiel i jest to zdecydowanie jeden z najlepszych utworów na tej płycie. Hipnotyzująca ballada w typowym dla kolektywu stylu. Nastrojową końcówkę kontynuuje Greater Goodbye, chociaż muzycy jeszcze się z nami nie żegnają. Fanów zespołu, a zwłaszcza tej części która najbardziej ceni sobie trochę starszą twórczość zespołu, choćby You All Look The Same To Me, czy Noise z pewnością zadowoli kompozycja zamykająca dziesiąty album Archiwistów. Mowa oczywiście o Ladders, które powstało jakieś pięć lat temu i spokojnie mogłoby się znaleźć na Controlling Crowds. Zakończenie godne mistrzów. 

Archive na sesję zdjęciową wybrało Islandię. Trzeba przyznać, że klimat tych zdjęć oddaje klimat całego albumu.

Na początku chciałem napisać źle o tej płycie, z powodu tych mieszanych uczuć, ale słuchając jej po raz n-ty i pisząc dla Was tę recenzję nie mogę spełnić swoich oczekiwań. Muszę przyznać, że ten album, choć w pewien sposób inny niż dotychczasowe, jest dziełem wybitnym i ciekawym. Co najbardziej zwróciło moją uwagę to rytm, który stanowi trzon niejednego utworu oraz to, że jest to bardzo surowy i minimalistyczny album. Archive zrezygnowało z rozbudowanych utworów, post-rockowych wyznaczników. Ale tak naprawdę każdy ich krążek różni się od poprzednika i jest to coś za co wysoko cenię ich twórczość, tym bardziej że pomimo eksperymentów nadal tworzą w pewnym niezapisanych nigdzie granicach prawdziwej, artystycznej muzyki. Restriction zaczynam doceniać coraz bardziej, bo wyczuwam (mam nadzieję poprawnie) swego rodzaju powrót do grania sprzed kilku lat, które najbardziej w Archive mi się podoba. Jako fan i krytyk stwierdzam, że najlepiej jakby With Us Until You're Dead oraz Axiom nigdy nie powstały. Tylko czy wtedy Brytyjczycy byliby w tym miejscu, w którym są dziś?

Nie pozostaje nic innego jak iść do sklepu, czy wejść na odpowiednią stronę i kupić najnowsze dziecko tego wyjątkowego kolektywu do kolekcji. Ale w dzisiejszych czasach zespoły są bardziej ludzkie i już teraz możecie przesłuchać Restriction pod TYM LINKIEM. No i oczywiście sprawa najważniejsza, trzeba wybrać się na koncert do jednego z czterech polskich miast. Marzec coraz bliżej, bilet czeka, więc oczekujcie relacji z warszawskiego Torwaru.
PS podobno przed koncertem zespół zafunduje nam pokaz Axioma, tym razem na pewno obejrzę go w całości i mam nadzieję, że jednocześnie lepiej zrozumiem.


MIKOŁAJ STĘŻYCKI-WOJTASIAK

sobota, 3 stycznia 2015

RECENZJA - Foo Fighters - Sonic Highways

Kiedy Dave Grohl zapowiadał nowe wydawnictwo Foo Fighters mówiąc, że "to coś zajebistego, zrobiliśmy coś o czym nikt nie ma pojęcia" wszyscy fani Dave'a i spółki nie mogli doczekać się nowego wydawnictwa. Po jakimś czasie, kiedy zespół zapowiedział, że razem z płytą Sonic Highways ukaże się serial HBO o tym samym tytule, oczekiwania były jeszcze większe. Jednak po wydaniu krążka pojawiły się głosy spodziewanego podziwu oraz rozczarowania. Jak tak naprawdę wygląda podróż "dźwiękowymi autostradami" w którą zabrał nas zespół?

Okładka Sonic Highways. Wszechobecna liczba 8 jasno daje nam do zrozumienia który to już album grupy Foo Fighters. Znajdziecie wszystkie?

Niektórzy twierdzą, że trzeba oddzielić album od serialu, jak uważam (co zresztą niejednokrotnie powtarzałem w audycji), że tworzą one całość i dopiero kiedy obejrzymy serial możemy w pełni docenić samą płytę i w pełni zrozumieć o co tam naprawdę chodzi. Początkowo również poczułem lekki zawód, ponieważ sądziłem że każdy utwór będzie w nieco innym stylu muzycznym, a tu "zaskoczenie"! Sonic Highways brzmi jak... Foo Fighters! I bardzo dobrze, wszelkie "regionalne" smaczki znalazłem dopiero po obejrzeniu serialu, który można już bez problemów obejrzeć na HBO GO, wystarczy kliknąć TU oraz od 7 stycznia na kanale HBO 2. Wybierzmy się więc w podróż po USA razem z Foo Fighters! Wyruszamy z...

Interantywna mapa:
8 miast - 8 piosenek: Chicago, Washington D.C., Nashville, Austin, Los Angeles, New Orleans, Seattle, New York.


CHICAGO - Something From Nothing (Coś z niczego) 
Chicago jest mekką dla takich twórców jak Etta James, Cheap Trick, Smashing Pumpkins, Herbie Hancock. W pilotażowym odcinku poznajemy muzyczną ewolucję tego miasta od bluesa (Buddy Guy, Muddy Waters) z lat 50-tych i 60-tych, przez lata 70-te z Cheap Trick w roli głównej, aż do rozkwitu punk rocka w kolejnej dekadzie. Something From Nothing nagrano w studiu Electrical Audio, którego właścicielem jest Steve Albini, odpowiedzialny między innymi za produkcję trzeciego albumu Nirvany - In Utero. Analizując tę kompozycję pod względem muzycznym nie znajdziemy tu bluesowych naleciałości, już szybciej natrafimy na punkowe szarpanie strun. W tekście znajdziemy jednak odniesienia do miasta, w którym nagrywano ten utwór. 

Here lies a city on fire [...] 
It started with a spark
And burned into the dark

Wersy o mieście w ogniu, który rozpoczął się od iskry to nawiązanie do Wielkiego pożaru Chicago oraz do bluesowej "rewolucji". Ale to nie wszystko. 

A button on a string
And I heard everything [...]
Washed them in the muddy water
Looking for a dime and found a quarter

To z kolei nawiązanie do rozmowy z Buddy Guyem - jednym z najlepszych i najbardziej wpływowych bluesmanów z Chicago, którego pierwszym prowizorycznym instrumentem był guzik na nitce. Umywanie rąk w "brudnej wodzie" (muddy water) to oczywiste wplecenie postaci Muddy'ego Watersa. Guy miał to szczęście, że jakimś trafem sam Waters zaproponował mu grę w jego zespole. Buddy skomentował to w ten sposób, że przyjeżdżając do Chicago liczył na dziesięciocentówkę, a znalazł ćwierćdolarówkę. Gościem w Something From Nothing  jest Rick Nielsen z Cheap Trick grający na gitarze.

WASHINGTON D.C. - The Feast and the Famine (Uczta i głód)
Drugi przystanek na naszej trasie to Waszyngton. W jaki sposób stolica Stanów Zjednoczonych jest ważna na muzycznej mapie tego państwa?  Otóż powstała tam mocna scena punkowa, która pojawiła się znikąd. Ale "Łoszington" to nie tylko hardcore punk w wykonaniu takich kapel jak Bad Brains, Fugazi, The Teen Idles, Scream (w tym zespole na perkusji grał sam... Dave Grohl!), czy Minor Threat, ale również takie postaci jak Chuck Brown, Marvin Gaye, Duke Ellington.

New kids hear the sounds of the drumming

Te słowa to hołd dla muzyki go-go (nie mylić z klubami!), która narodziła się w stolicy USA i opierała się na bębnach. Wydarzenia i koncerty kapel grających go-go ściągały setki, a nawet tysiące młodych ludzi i był to swego rodzaju ewenement.

Mother nature your summer is coming
Yesterday and today. Revolution on it's way


Mowa tu o "Letniej Rewolucji" czyli środkowych latach 80-tych, kiedy pojawiły się takie kapele jak Gray Matter, Embrance, Three. 

Out of the basement and into the news
Come change, now shit getting heavy
Salvation at the ready
You look when I walk by, still screaming till I die

Po prostu punk rock, a raczej Washington D.C. Hardcore! W tym utworze oraz w całej twórczości Foo Fighters słychać, że punk nie jest im obcy. Ten utwór zespół nagrywał w studiu Inner Ear Studios w Arlington pod Waszyngtonem u Dona Zientary. Gościnnie wystąpili Pete Stahl (Scream, Queens Of The Stone Age) i Skeeter Thompson (Scream).


NASHVILLE - Congregation (Kongregacja)
Stolica muzyki country. Co tam robił rockowy zespół? Nagrywał w Southern Ground Studio, którego właścicielem jest Zac Brown., Wystąpił on również w tym utworze grając bardzo ciekawą solówkę. Skąd taki tytuł? Budynek ten był kiedyś kościołem prezbiteriańskim, teraz jest świątynią muzyki. Ponownie dostajemy dawkę typowego Foo Fightersowego grania, a lirycznie doszukamy się  oczywiście smaczków rodem z Tennessee.

The voice upon the stage
​Is the heart inside a cage
​And it's singing like a bluebird in the round
​There’s mystery in this wood
​And ghosts within these roots
​That are tangled deep beneath this southern ground

Bluebird to mały klub w Nashville, w którym na początku odcinka Dave daje mały akustyczny koncert. Zaczynało tam wiele znanych dziś kapel. Tajemnica w drewnie? Głównym budulcem studia, w którym nagrywał zespół jest drewno mające już ponad sto lat. Do samej nazwy studia znajdziemy również odniesienie w ostatnim z cytowanych wersów. Naprawdę dobry utwór, chociaż spośród wszystkich ten najmniej mnie porusza.


AUSTIN - What Did I Do?/God As My Witness (Co ja zrobiłem?/Bóg mi świadkiem)
Austin to miasto pełne muzyki i to wszelakiej. Tak przynajmniej odebrałem je po obejrzeniu czwartego odcinka Sonic Highways. Tym razem Fightersi postanowili grać w nie byle jakim studiu. KLRU-TV Studio 6A nie jest raczej dobrze znane w naszym kraju, jednak w USA zna je chyba każdy, a wszystko dzięki Austin City Limits, czyli najdłużej emitowanym programem muzycznym na żywo. Koncertowym programem muzycznym. Łatwiej byłoby wymienić kto tam nie grał, postaram się jednak wskazać kilku najbardziej znanych: Beck, Björk, Johnny Cash, Leonard Cohen, Coldplay, Joe Cocker, Buddy Guy, B.B. King, Kings of Leon, Jerry Lee Lewis, Lynyrd Skynyrd, Muse, Willie Nelson, Nine Inch Nails, Oasis, Pearl Jam, R.E.M., Radiohead, Tom Waits, Jack White i wielu, wielu innych. Zarówno oglądając pracę w studiu i słuchając efektu końcowego wyczujemy niezwykłą atmosferę tego miejsca. Gościnnie w tym kawałku usłyszymy Gary'ego Clarka Jr. grającego na gitarze. Wzmianka o nim pojawia się również o tekście.

Young man channeling 
Know him by the x on his hand

Gary gdy zaczynał swoją muzyczną przygodę był na tyle młody, że pozwalano mu grać na scenie, jednak po wystepie musiał opuszczać klub, stąd "X" na jego ręce. Dave podczas swojego researchu rozmawiał między innymi z "tym brodatym" z ZZ Top. Nie, nie z tym, z tym drugim. Z Billym Gibbonsem. Pojawił się też Roky Erickson. Obaj panowie grali razem w 13th Floor Elevators, zespole będacym prekursorem amerykańskiego rocka psychodelicznego. Dave by to odpuścił? Nope.


I heard every word calling from the thirteenth floor


LOS ANGELES - Outside (Na zewnątrz)

Los Angeles to moje ulubione miasto USA, chociaż jeszcze tam nie byłem, ale na pewno się wybiorę. Stolica amerykańskiego filmu i rozrywki w ogóle. Muzyków z Kalifornii na pewno znacie: Red Hot Chili Peppers, Eagles, Black Flag, Bad Religion, Frank Zappa, więc region urodzajny mimo pustkowia wokół. Podobnie wygląda studio Rancho De La Luna w Joshua Tree nieopodal Los Angeles, coś pośród pustkowia. Nie nagrywał tam oczywiście byle kto (zdążyliśmy się do tego przyzwyczaić po czterech odcinkach) bo takie sławy jak: Queens of the Stone Age, Earthlings? (odniesienie w tekście), Eagles of Death Metal, PJ Harvey

There you are dancing at your altar
Beautiful earthling dressed in kashmir
Your sound echoes through the canyons
Down below they're dreaming
Hear the sirens screaming
Another time another world
Girls were boys and boys were girls
Find the glitter in the litter 
Like a heart has got to move 
Everybody needs some room 
There's something out there...

Jednym z głównych założycieli studia Rancho De La Luna był Fred Drake, amerykański muzyk znany głównie jako założyciel Earthlings? grupy grającej rocka psychodelicznego. Miał on konia, którego nazwał Kashmir (stąd Beautiful earthling dressed in kashmir). Echa biegnące poprzez kaniony to z kolei nawiązanie do małych koncertów które odbywały się na pobliskiej pustyni. W pewnym okresie w L.A. panowała moda na ubrania z cekinami i co tu dużo mówić... Girls were boys and boys were girls.
Jest to zdecydowanie jedna z najlepszych kompozycji na tym albumie i w całej twórczości Foo Fighters. Bardzo dużo robi tu minimalistyczna, ale dzięki temu oddająca atmosferę pustyni solówka jednego z najlepszych gitarzystów EVER, czyli Joe Walsha ze znanej chyba każdemu grupy Eagles. Polecam gorąco zamknąć oczy i wsłuchać się w te skromne a zarazem OGROMNE dźwięki jego gitary.

NEW ORLEANS - In The Clear (Wolny od podejrzeń)
Szóstym miastem na naszej drodze jest Nowy Orlean, w którym odwiedzamy Preservation Hall (Sala Zachowania/Ochrony) czyli rozwalającą się salę, w której do dziś żywy jest rodzimy jazz. Nic dziwnego że tym razem u boku Foo Fighters stanął Preservation Hall Jazz Band. Spodziewałem się odcinka który głównie będzie poruszał temat huraganu Katrina, oczywiście nie zabrakło tego tragicznego momentu w historii USA, jednak nie stanowił on głównego tematu opowieści o Nowym Orleanie. Oczywiście nie tylko jazzem to miasto żyje, ale lepiej po prostu obejrzeć ten odcinek.

You can find me dancing with the spirits in the square
God damn I swear

There are times I feel like giving in
There are times I begin to begin again
Look outside the world keeps spinning like a paddle wheel
Rolling for the broken hearted
Waiting on the heel

Zaczynanie od nowa ma tu podwójne znaczenie, jednym z nich jest oczywiście wspomniany przeze mnie huragan Katrina, z którego skutkami jeszcze do dziś borykają się mieszkańcy Nowego Orleanu. "Świat się kręci jak koło łopatkowe" to oczywiście nawiązanie do tego z czym stolica Luizjany sie kojarzy, czyli do statku parowego. A początek cytatu? Chodzi o Congo Square, czyli jedyne miejsce, w którym w przeszłości mogli spotykać się i bawić niewolnicy.

SEATTLE - Subterranean (Podziemny)
Dave wraca do swoich muzycznych korzeni (chociaż jak już doskonale wiemy, jego korzenie rozciągają się od wschodniego wybrzeża aż po zachodnie) czyli do rodzinnego miasta Nirvany. Mamy tu bardzo dobrze przedstawioną historię powstawania sceny muzycznej w Seattle, miasta na uboczu omijanego przez wszystkie wielkie gwiazdy. Nic dziwnego że w końcu niektórzy wzięli sprawy we własne ręce. Na próżno jednak rozpatrywać Subterranean jako grungeowy kawałek. Foo Fightersi zeszli do podziemia, ale spokojnie, nie zaczęli grac hipsterskiej muzyki undergroundowej, tylko zawitali w Robert Lang Studios, którego znaczna część znajduje się własnie pod powierzchnią ziemi. To w tym studiu Nirvana nagrała swój ostatni materiał przed śmiercią Kurta Cobaina (You Know You're Right) i to właśnie tu Dave zebrał swój nowy zespół w 1994 roku i nagrał z nim debiutancki album nazwany po prostu... Foo Fighters. Właśnie o tym "zaczynaniu od nowa" i o samym drążeniu podziemnego studia mówi tekst.

Nothing left within
I've been mined
To hell and back again
Subterranean
I've been digging in
Down inside
I will start again
Subterranean

Gościnnie w tym nagraniu pojawili się Ben Gibbard wspierający Dave'a przy mikrofonie oraz Barrett Jones grający na gitarze za pomocą EBow, czyli po prostu elektronicznego smyczka. Najspokojniejszy utwór na całej płycie, jest świetnym zwolnieniem tempa przed finalnym utworem.

NEW YORK - I Am a River (Jestem rzeką)
Wielkie Jabłko panowie z Foo Fighters zostawili sobie na deser. Studio Magic Shop mieści się za niepozornymi drzwiami w manhattańskiej dzielnicy SoHo. Ale co z ta rzeką? Pod studiem natknięto się na podziemną rzekę, która została tu wyniesiona jako symbol. Symbol sieci rzek łączących nas wszystkich, nie tylko muzycznie. Czemu więc album nie nazywa się Sonic Rivers? Tym bardziej, że motyw rzeki nie raz pojawił się w tekstach na tej płycie? Trzeba zapytać Dave'a. Scena muzyczna Nowego Jorku jest tak samo zróżnicowana jak samo miasto, które ma mniej więcej tylu mieszkańców ilu Austria. Znajdziemy tu wywiady z Paulem Stanleyem (tak, tym z KISS), Rickiem Rubinem i samym Barackiem Obamą, który to wywiad stanowi zwieńczenie i podsumowanie muzycznej podróży przez USA.

There is a secret
I found a secret
Behind a Soho door
There is a reason
I found a reason
Beneath the subway floor

Pora na podsumowanie ósmego albumu Foo Fighters. Ze strony muzycznej nie znajdziemy tu nic co odbiegałoby w znaczący sposób od dotychczasowych dokonań zespołu. Podkreślam - w znaczący sposób, ponieważ w każdym utworze znajdziemy jednak drobne, ale nie tak oczywiste wpływy poszczególnych muzycznych regionów USA. Więcej smaczków nawiązujących do historii zasłyszanych podczas wywiadów znajdziemy w warstwie lirycznej tego dzieła. Żeby je wszystkie wyłapać i czerpać garściami przyjemność (aż po ciary na plecach) z ich odkrywania w tekście konieczne jest zapoznanie się z serialem. Często pojawiają się opinie, że to wydawnictwo na tym traci albo zyskuje. Bardziej zgadzam się z tym drugim stwierdzeniem, w końcu to nie jedyny album, który w pełni doceniamy kiedy poznajemy do niego dodatek, np. w formie filmu jak choćby w przypadku The Wall Pink Floyd.
Nie lubię oceniać albumów w jakiejkolwiek skali, bo ocena zawsze zmienia się z czasem, ale spokojnie wymienię ten album jako jedno z najlepszych wydawnictw 2014 roku. Mogę jedynie wyróżnić najlepsze trzy utwory: Something From Nothing, Outside, I Am a River, jednak nie oznacza to, że reszta jest gorsza. 
Album broni się sam i w pełni doceniony będzie zapewne dopiero po jakimś czasie. Co prawda zespół nie zaskoczył niczym nowym, dalej podąża ścieżką którą obrał, ale w ich przypadku jest to ścieżka jak najbardziej słuszna. Ścieżka która właśnie zmieniła się w dźwiękową autostradę.
Książeczka, która znajdziemy przy płycie to raczej rozkładana kartka. Z jednej strony to i opis całej ekipy,
a z drugiej wszystkie teksty.


MIKOŁAJ STĘŻYCKI-WOJTASIAK