wtorek, 25 listopada 2014

Zapraszamy na oficjalny odsłuch całego albumy Rock or Bust
Tylko w Radiu Polska Live! i Radiu Hobby 89,4 FM - cały album AC/DC!
Zaczynamy o 19:00 - do usłyszenia!



czwartek, 13 listopada 2014

RECENZJA - Pink Floyd - The Endless River

O dopiero co wydanej płycie Pink Floyd mówiono wiele jeszcze zanim się ukazała i zanim zespół postanowił podzielić się kilkoma półminutowymi fragmentami z The Endless River. Mówiliśmy o niej również w naszej audycji. Pewnie jeszcze nie raz będziemy do tego tematu oraz do samej płyty we Wtorocku wracać, w każdym razie my wyczekiwaliśmy jej z zegarkiem w ręku. Jednak głosy na całym świecie na temat tej płyty były podzielone, nawet wśród fanów tej legendarnej grupy. Jedni twierdzili, że płyta z odrzutami z The Division Bell nie jest nikomu potrzeba, drudzy nie mogli doczekać się kiedy w końcu wyjdą ze sklepu z tą płytą w rękach, a jeszcze inni podchodzili ze zwykłą rezerwą. Jedno jest pewne, na tym albumie nie ma odrzutów i słabych utworów.



Piętnasty i zarazem ostatni album studyjny Pink Floyd otwiera utwór Things Left Unsaid będący bardzo delikatnym i melodyjnym wstępem do płyty, który może sam w sobie wiele nie wnosi i nie jest niczym niezwykłym, ale jako wstęp do It's What We Do robi swoje. Wspomniana kompozycja swoim klimatem nawiązuje do Shine On You Crazy Diamond, ale nie jest to jedyna kompozycja odwołująca się do wcześniejszego dorobku Pink Floyd. Cały album jest naszpikowany odniesieniami, zarówno bezpośrednimi jak i takimi, które odkryjemy dopiero po kilku przesłuchaniach. Trzecim i zamykającym część pierwszą albumu utworem jest Ebb And Flow - jeden z dziewięciu, które trwają mniej niż dwie minuty, ale nie oznacza to, że są na tej płycie niepotrzebne. Odważę się nawet stwierdzić, że The Endless River nie jest typowym albumem, czy płytą. Osiemnaście utworów znajdujących się w podstawowym wydaniu podzielono na cztery grupy: Side 1, Side 2, Side 3 i Side 4, czyli według ich umieszczenia na płytach winylowych. Każdą z tych "stron" trzeba tak naprawdę rozpatrywać jako jedną kompozycję, wydaje się to oczywiste już przy pierwszym odsłuchu. Nagrania mieszczące się na jednej "stronie" gładko w siebie przechodzą, a krótkie fragmenty ciszy między utworami granicznymi dają nam jasno do zrozumienia, że Na The Endless River mamy cztery kompozycje złożone z poszczególnych utworów. 


Side 2 rozpoczyna majestatyczne Sum, rozpoczynające się spokojnie aż do momentu pojawienia się gitary Gilmoura kiedy napięcie zaczyna narastać. Ten prawie pięciominutowy fragment Side 2 jest jednym z moich ulubionych na tej płycie. Gładko przechodząc w Skins trafimy na równie niepokojącą perkusję, odgłosy wiatru i zawodzącej gitary. W Unsung możemy odnaleźć nawiązania do Echoes jednej z najwybitniejszych kompozycji Pink Floyd. Aż szkoda, że Unsung trwa jedynie minutę i siedem sekund. Jak wiadomo album jest czymś w rodzaju hołdu złożonego Wrightowi, jednak Anisina tu nie pasuję. Przypomina mi to jakiś dżingiel telewizyjny z lat dziewięćdziesiątych, a jeszcze bardziej razi mnie sąsiedztwo tak zgranej trójki: Sum, Skins, Unsung. Jedynym elementem, który mi się spodobał jest solo saksofonu (gra Gilad Atzmono) i gitary. Ale nie pozostaje nam nic innego jak przeboleć zwłaszcza sam początek tej, przepraszam za wyrażenie, kakofonii kończącej Side 2.


Część trzecią otwiera The Lost Art Of Conversation jako kolejny delikatny fortepianowy wstęp. Tym razem wstęp rozwija się w bardzo przyjemną i lekką jazzową grę w On Noodle Street. Co tu dużo pisać, trzeba posłuchać. Night Light to zmiana klimatu, ponownie słyszymy typowo "floydowskie" dźwięki nawiązujące do Wish You Were Here (albumu). Słuchając Allons-y (1) na pewno za pierwszym razem pomyśleliście, albo jeśli jeszcze płyta nie wpadła w Wasze ręce, to pomyślicie "kurcze, gdzieś już to było!" Usłyszymy nic innego jak motyw z Run Like Hell. Powrócimy do niego w Allons-y (2), jednak dużo ważniejszy jest tu utwór rozdzielający te dwa, czyli Autumn '68 będący jasnym nawiązaniem do Summer '68, z przepiękną grą Wrighta na organach. Ale to jeszcze nie koniec Side 3, przed nami kolejny z moich ulubieńców, czyli Talkin' Hawkin' ponownie z brzmieniem Wish You Were Here i z lekką nutką jazzu. Usłyszymy tu też Stephena Hawkinga (Podobnie jak w Keep Talking z przedostatniej już teraz płyty Pink Floyd The Division Bell).



Side 4 rozpoczyna Calling z niepokojącymi dźwiękami na samym początku. Momentami następuje swego rodzaju rozjaśnienie, jednak niepokojące dźwięki co jakiś czas wracają. Gładko przechodzimy w trochę monotonne, ale ciekawe Eyes To Pearls, żeby ponownie usłyszeć nawiązania do Wish You Were Here, a zwłaszcza do Welcome To The Machine, ale to tylko moja opinia, każdy pewnie usłyszy coś innego. Louder Than Words, "w końcu" jak powiedzą niektórzy. Jedyna kompozycja, którą można nazwać piosenką. Wokal Gilmoura jak zwykle powala, tekst napisany przez niego i jego żonę Polly Samson opowiada o relacjach wewnątrz zespołu. Wiadomo o jakie relacje i między kim chodzi. Ciekawe co na to Roger Waters, ale pewne jest jedno, ta piosenka wyraża smutek z powodu niepotrzebnych sporów i jednocześnie mówi o tym, że to co wspólnie przez tyle lat tworzyli jest... głośniejsze niż słowa, zwłaszcza te złe.

The Endless River nie kończy się jednak tym pięknym utworem. W wersji deluxe mamy jeszcze trzy. TBS9 i TBS14, są utworami tworzącymi jedność, słuchając ich nie spostrzegłem nawet kiedy na wyświetlaczu zamiast "19" pokazało się "20". Kolejne spokojne, iście "floydowskie" dźwięki skomponowane przez Gilmoura i Wrighta. "Oczko" to Nervana dużo ostrzejszy utwór skomponowany przez Davida, co zresztą słychać, bo gitara gra tu pierwsze skrzypce. Czy pasuje do całej płyty? Odpowiedź pozostawiam Wam, ja mam nieco mieszane odczucia. Może to zapowiedź nadchodzącej płyty naszego kochane gitarzysty? Pewnie nie, ale na tę płytę również czekamy z niecierpliwością.

Pora na podsumowania, których nie lubię, bo jak podsumować w kilku zdaniach blisko godzinę pięknej i zróżnicowanej, ale jednak spójnej muzyki? Tym bardziej spod szyldu Pink Floyd? Chyba się nie da. Po prostu polecam tę płytę każdemu kto Floydów zna i kocha, bo po prostu lubić się ich nie da. The Endless River to płyta, którą trzeba przesłuchać co najmniej dwa razy. Mówiąc szczerze za pierwszym razem mnie nie oczarowała, spodziewałem się czegoś innego, więcej piosenek. Wiadome było, że ma to być płyta "głównie" instrumentalna, ale od kiedy oznacza to wszystkie piosenki poza jedną? Nie licząc choćby Talkin' Hawkin'. Niemniej przy drugim, trzecim i każdym kolejnym przesłuchaniu album ten coraz bardziej mi się podoba i coraz bardziej go rozumiem i słyszę pewne smaczki. Dziwna to płyta, z każdym przesłuchaniem coraz lepsza. A co do smaczków, tak jak pisałem an początku, The Endless River jest wypełniona nawiązaniami do poprzednich płyt Pink Floyd i ucho wprawnego fana na pewno je wychwyci. Spokojnie mogę powiedzieć, że ten album to suma wyjściowa wszystkich dokonań nieziemskich Brytyjczyków. Dzięki temu jest chyba najlepszym z możliwych zakończeń ich owocnej i burzliwej kariery. Oczywiście jako prawdziwy fan nadal gdzieś w głębi serca wierzę w to, że panowie z Pink Floyd nas jeszcze zaskoczą.
The Endless River to po prostu płyta do słuchania, idealna na jesienne popołudnie z kubkiem gorącej herbaty i głową wolną od wszelkich zmartwień.

MIKOŁAJ STĘŻYCKI-WOJTASIAK

Z dedykacją dla wszystkich, którzy nie doceniają The Endless River