poniedziałek, 12 stycznia 2015

RECENZJA - Archive - Restriction

Axiom, czyli poprzedni album brytyjskiego kolektywu będący soundtrackiem do około czterdziestominutowego filmu o tym samym tytule bardzo mnie rozczarował. Archive jest jednym z moich ulubionych zespołów. Często wracam do ich twórczości, żeby odrywać się od zwykłego, banalnego i prostego rockowego grania. O dziwo podobają mi się również partie rapowane na ich albumach, chociaż wielkim fanem tego gatunku muzyki nie jestem. Uzewnętrzniając się jeszcze bardziej powiem tylko, że ostatnim naprawdę dobrym materiałem od Archive, który mną poruszył w ten niewytłumaczalny, wewnętrzny sposób, zrozumiały chyba dla każdego muzycznego świra, był podwójny album Controlling Crowds, do którego wracam najczęściej, gdyż jest to według mnie jeden z najlepszych wydawnictw płytowych ostatnich lat.
Restriction to pierwsza okładka w dorobku Archive, na której znajdują się muzycy zespołu. Czyżby zapowiedź ustabilizowania się składu? Miejmy nadzieję. Danny Griffiths równiez wypowiedział się o tym zdjęciu "wyglądamy na nim jak kosmici".
Przejdźmy jednak do najnowszego krążka Restriction (Ograniczenie), z dość wymownym tytułem. Jakie ograniczenie wyznaczyli sobie muzycy grupy? Już po pierwszym odsłuchaniu odniosłem wrażenie, że postawili sobie pewien limit na progowe granie. Nie raz mogliśmy odnajdywać w ich dotychczasowej twórczości elementy rocka progresywnego wymieszanego w wyjątkowy sposób z elektroniką i trip hopem. Co tym razem? Sporawo elektroniki, ale tej pozytywnie rozumianej, spokojnie, dupstepowej sieczki nie doświadczymy. Czego się spodziewałem, a co dostało się w moje ręce i wpadło w moje uszy? Po średnim With Us Until You're Dead i rozczarowującym Axiom o dziwo z niecierpliwością oczekiwałem tego albumu, zwłaszcza po świetnych singlach zapowiadających ten album, zwłaszcza utworze Black & Blue. Przy pierwszym odsłuchaniu niestety moje odczucia były mieszane. Za brakło mi tego progresowego grania, które jest bardzo magiczne w wykonaniu Archive oraz przeraził mnie zmasowany atak elektroniki. Od razu skojarzyłem to z ostatnimi wyczynami innego brytyjskiego zespołu, który niedługo odwiedzi nasz kraj, czyli z albumem 48:13 Kasabian. Mam jednak nadzieję, a nawet pewność że Archive nie nagra albumu dyskotekowego, ale mały strach mnie ogarnął. Dużym walorem tej płyty jest... A z reszta, o tym na końcu.

Album otwiera ponad trzyminutowe Feel It, które może nas zaskoczyć, ale już po chwili wpadnie nam w ucho, zwłaszcza kiedy na scenę wkroczy riff gitarowy, nadająca temu numerowi specyficzny, nawet trochę punkowy, charakter. Jest to bardzo szybki i rytmiczny utwór, który poznaliśmy już jako jeden z singli promujących ten album.


Numero due to tytułowa kompozycja, w która w miarę płynnie przechodzimy. Należy zwrócić tu uwagę na perkusję, szczególnie wybijającą się w tym utworze oraz lekko (niestety tylko lekko) rapujący śpiew. No i ponownie perkusja, tym razem w refrenie. Ponownie Archive w bardzo rytmicznym wydaniu. Piosenka ciekawa, ale na dłuższa może męczyć przez multum powtórzeń w liryce. I kolejne gładkie przejście (chociaż stuprocentowym koncept albumem Restriction bym nie nazwał) do innego promującego singla Kid Corner. Po raz pierwszy usłyszymy piękny damski wokal i jeden z najmocniejszych kawałków. I cięcie. End Of Our Days, typowa ballada w wykonaniu Archive, już wcześniej zdarzały się podobne. Po dość hałaśliwym, rytmicznym wstępie docieramy do najbardziej klimatycznej części Restriction, w której poza wspomnianą kompozycją znajduje się jeszcze Third Quarter Storm, czyli kolejna ballada, tym razem z męskim wokalem i hałaśliwą wstawką mniej więcej w połowie. Nie zaburza ona jednak kompozycji. Podtrzymujemy klimat i słuchamy szóstki, czyli Half Built Houses, rzewnej ballady miłosnej, z przepięknym, mocnym wokalem i ciekawie zastosowanym pogłosem. W Ride In Space na pewno zwrócimy uwagę na grę klawiszy i hipnotyczny śpiew i znane doskonale z wcześniejszych albumów zagrywki na perkusji, dzięki którym powracamy do stylu z pierwszej części albumu. Ruination to kolejny żywy kawałek z dominacją rytmu i krzykliwym wokalem. Podobnie z Crushed, chociaż wokal zdecydowanie jest tu spokojniejszy, a perkusja nadająca rytm nie wybija się aż tak na pierwszy plan. Lubie kiedy zespoły stosują się do słów "najlepsze na koniec". Archive te słowa wprawiło w czyn, jak to mówią w ich kraju "last but not least". Black & Blue również poznaliśmy jako singiel i jest to zdecydowanie jeden z najlepszych utworów na tej płycie. Hipnotyzująca ballada w typowym dla kolektywu stylu. Nastrojową końcówkę kontynuuje Greater Goodbye, chociaż muzycy jeszcze się z nami nie żegnają. Fanów zespołu, a zwłaszcza tej części która najbardziej ceni sobie trochę starszą twórczość zespołu, choćby You All Look The Same To Me, czy Noise z pewnością zadowoli kompozycja zamykająca dziesiąty album Archiwistów. Mowa oczywiście o Ladders, które powstało jakieś pięć lat temu i spokojnie mogłoby się znaleźć na Controlling Crowds. Zakończenie godne mistrzów. 

Archive na sesję zdjęciową wybrało Islandię. Trzeba przyznać, że klimat tych zdjęć oddaje klimat całego albumu.

Na początku chciałem napisać źle o tej płycie, z powodu tych mieszanych uczuć, ale słuchając jej po raz n-ty i pisząc dla Was tę recenzję nie mogę spełnić swoich oczekiwań. Muszę przyznać, że ten album, choć w pewien sposób inny niż dotychczasowe, jest dziełem wybitnym i ciekawym. Co najbardziej zwróciło moją uwagę to rytm, który stanowi trzon niejednego utworu oraz to, że jest to bardzo surowy i minimalistyczny album. Archive zrezygnowało z rozbudowanych utworów, post-rockowych wyznaczników. Ale tak naprawdę każdy ich krążek różni się od poprzednika i jest to coś za co wysoko cenię ich twórczość, tym bardziej że pomimo eksperymentów nadal tworzą w pewnym niezapisanych nigdzie granicach prawdziwej, artystycznej muzyki. Restriction zaczynam doceniać coraz bardziej, bo wyczuwam (mam nadzieję poprawnie) swego rodzaju powrót do grania sprzed kilku lat, które najbardziej w Archive mi się podoba. Jako fan i krytyk stwierdzam, że najlepiej jakby With Us Until You're Dead oraz Axiom nigdy nie powstały. Tylko czy wtedy Brytyjczycy byliby w tym miejscu, w którym są dziś?

Nie pozostaje nic innego jak iść do sklepu, czy wejść na odpowiednią stronę i kupić najnowsze dziecko tego wyjątkowego kolektywu do kolekcji. Ale w dzisiejszych czasach zespoły są bardziej ludzkie i już teraz możecie przesłuchać Restriction pod TYM LINKIEM. No i oczywiście sprawa najważniejsza, trzeba wybrać się na koncert do jednego z czterech polskich miast. Marzec coraz bliżej, bilet czeka, więc oczekujcie relacji z warszawskiego Torwaru.
PS podobno przed koncertem zespół zafunduje nam pokaz Axioma, tym razem na pewno obejrzę go w całości i mam nadzieję, że jednocześnie lepiej zrozumiem.


MIKOŁAJ STĘŻYCKI-WOJTASIAK

sobota, 3 stycznia 2015

RECENZJA - Foo Fighters - Sonic Highways

Kiedy Dave Grohl zapowiadał nowe wydawnictwo Foo Fighters mówiąc, że "to coś zajebistego, zrobiliśmy coś o czym nikt nie ma pojęcia" wszyscy fani Dave'a i spółki nie mogli doczekać się nowego wydawnictwa. Po jakimś czasie, kiedy zespół zapowiedział, że razem z płytą Sonic Highways ukaże się serial HBO o tym samym tytule, oczekiwania były jeszcze większe. Jednak po wydaniu krążka pojawiły się głosy spodziewanego podziwu oraz rozczarowania. Jak tak naprawdę wygląda podróż "dźwiękowymi autostradami" w którą zabrał nas zespół?

Okładka Sonic Highways. Wszechobecna liczba 8 jasno daje nam do zrozumienia który to już album grupy Foo Fighters. Znajdziecie wszystkie?

Niektórzy twierdzą, że trzeba oddzielić album od serialu, jak uważam (co zresztą niejednokrotnie powtarzałem w audycji), że tworzą one całość i dopiero kiedy obejrzymy serial możemy w pełni docenić samą płytę i w pełni zrozumieć o co tam naprawdę chodzi. Początkowo również poczułem lekki zawód, ponieważ sądziłem że każdy utwór będzie w nieco innym stylu muzycznym, a tu "zaskoczenie"! Sonic Highways brzmi jak... Foo Fighters! I bardzo dobrze, wszelkie "regionalne" smaczki znalazłem dopiero po obejrzeniu serialu, który można już bez problemów obejrzeć na HBO GO, wystarczy kliknąć TU oraz od 7 stycznia na kanale HBO 2. Wybierzmy się więc w podróż po USA razem z Foo Fighters! Wyruszamy z...

Interantywna mapa:
8 miast - 8 piosenek: Chicago, Washington D.C., Nashville, Austin, Los Angeles, New Orleans, Seattle, New York.


CHICAGO - Something From Nothing (Coś z niczego) 
Chicago jest mekką dla takich twórców jak Etta James, Cheap Trick, Smashing Pumpkins, Herbie Hancock. W pilotażowym odcinku poznajemy muzyczną ewolucję tego miasta od bluesa (Buddy Guy, Muddy Waters) z lat 50-tych i 60-tych, przez lata 70-te z Cheap Trick w roli głównej, aż do rozkwitu punk rocka w kolejnej dekadzie. Something From Nothing nagrano w studiu Electrical Audio, którego właścicielem jest Steve Albini, odpowiedzialny między innymi za produkcję trzeciego albumu Nirvany - In Utero. Analizując tę kompozycję pod względem muzycznym nie znajdziemy tu bluesowych naleciałości, już szybciej natrafimy na punkowe szarpanie strun. W tekście znajdziemy jednak odniesienia do miasta, w którym nagrywano ten utwór. 

Here lies a city on fire [...] 
It started with a spark
And burned into the dark

Wersy o mieście w ogniu, który rozpoczął się od iskry to nawiązanie do Wielkiego pożaru Chicago oraz do bluesowej "rewolucji". Ale to nie wszystko. 

A button on a string
And I heard everything [...]
Washed them in the muddy water
Looking for a dime and found a quarter

To z kolei nawiązanie do rozmowy z Buddy Guyem - jednym z najlepszych i najbardziej wpływowych bluesmanów z Chicago, którego pierwszym prowizorycznym instrumentem był guzik na nitce. Umywanie rąk w "brudnej wodzie" (muddy water) to oczywiste wplecenie postaci Muddy'ego Watersa. Guy miał to szczęście, że jakimś trafem sam Waters zaproponował mu grę w jego zespole. Buddy skomentował to w ten sposób, że przyjeżdżając do Chicago liczył na dziesięciocentówkę, a znalazł ćwierćdolarówkę. Gościem w Something From Nothing  jest Rick Nielsen z Cheap Trick grający na gitarze.

WASHINGTON D.C. - The Feast and the Famine (Uczta i głód)
Drugi przystanek na naszej trasie to Waszyngton. W jaki sposób stolica Stanów Zjednoczonych jest ważna na muzycznej mapie tego państwa?  Otóż powstała tam mocna scena punkowa, która pojawiła się znikąd. Ale "Łoszington" to nie tylko hardcore punk w wykonaniu takich kapel jak Bad Brains, Fugazi, The Teen Idles, Scream (w tym zespole na perkusji grał sam... Dave Grohl!), czy Minor Threat, ale również takie postaci jak Chuck Brown, Marvin Gaye, Duke Ellington.

New kids hear the sounds of the drumming

Te słowa to hołd dla muzyki go-go (nie mylić z klubami!), która narodziła się w stolicy USA i opierała się na bębnach. Wydarzenia i koncerty kapel grających go-go ściągały setki, a nawet tysiące młodych ludzi i był to swego rodzaju ewenement.

Mother nature your summer is coming
Yesterday and today. Revolution on it's way


Mowa tu o "Letniej Rewolucji" czyli środkowych latach 80-tych, kiedy pojawiły się takie kapele jak Gray Matter, Embrance, Three. 

Out of the basement and into the news
Come change, now shit getting heavy
Salvation at the ready
You look when I walk by, still screaming till I die

Po prostu punk rock, a raczej Washington D.C. Hardcore! W tym utworze oraz w całej twórczości Foo Fighters słychać, że punk nie jest im obcy. Ten utwór zespół nagrywał w studiu Inner Ear Studios w Arlington pod Waszyngtonem u Dona Zientary. Gościnnie wystąpili Pete Stahl (Scream, Queens Of The Stone Age) i Skeeter Thompson (Scream).


NASHVILLE - Congregation (Kongregacja)
Stolica muzyki country. Co tam robił rockowy zespół? Nagrywał w Southern Ground Studio, którego właścicielem jest Zac Brown., Wystąpił on również w tym utworze grając bardzo ciekawą solówkę. Skąd taki tytuł? Budynek ten był kiedyś kościołem prezbiteriańskim, teraz jest świątynią muzyki. Ponownie dostajemy dawkę typowego Foo Fightersowego grania, a lirycznie doszukamy się  oczywiście smaczków rodem z Tennessee.

The voice upon the stage
​Is the heart inside a cage
​And it's singing like a bluebird in the round
​There’s mystery in this wood
​And ghosts within these roots
​That are tangled deep beneath this southern ground

Bluebird to mały klub w Nashville, w którym na początku odcinka Dave daje mały akustyczny koncert. Zaczynało tam wiele znanych dziś kapel. Tajemnica w drewnie? Głównym budulcem studia, w którym nagrywał zespół jest drewno mające już ponad sto lat. Do samej nazwy studia znajdziemy również odniesienie w ostatnim z cytowanych wersów. Naprawdę dobry utwór, chociaż spośród wszystkich ten najmniej mnie porusza.


AUSTIN - What Did I Do?/God As My Witness (Co ja zrobiłem?/Bóg mi świadkiem)
Austin to miasto pełne muzyki i to wszelakiej. Tak przynajmniej odebrałem je po obejrzeniu czwartego odcinka Sonic Highways. Tym razem Fightersi postanowili grać w nie byle jakim studiu. KLRU-TV Studio 6A nie jest raczej dobrze znane w naszym kraju, jednak w USA zna je chyba każdy, a wszystko dzięki Austin City Limits, czyli najdłużej emitowanym programem muzycznym na żywo. Koncertowym programem muzycznym. Łatwiej byłoby wymienić kto tam nie grał, postaram się jednak wskazać kilku najbardziej znanych: Beck, Björk, Johnny Cash, Leonard Cohen, Coldplay, Joe Cocker, Buddy Guy, B.B. King, Kings of Leon, Jerry Lee Lewis, Lynyrd Skynyrd, Muse, Willie Nelson, Nine Inch Nails, Oasis, Pearl Jam, R.E.M., Radiohead, Tom Waits, Jack White i wielu, wielu innych. Zarówno oglądając pracę w studiu i słuchając efektu końcowego wyczujemy niezwykłą atmosferę tego miejsca. Gościnnie w tym kawałku usłyszymy Gary'ego Clarka Jr. grającego na gitarze. Wzmianka o nim pojawia się również o tekście.

Young man channeling 
Know him by the x on his hand

Gary gdy zaczynał swoją muzyczną przygodę był na tyle młody, że pozwalano mu grać na scenie, jednak po wystepie musiał opuszczać klub, stąd "X" na jego ręce. Dave podczas swojego researchu rozmawiał między innymi z "tym brodatym" z ZZ Top. Nie, nie z tym, z tym drugim. Z Billym Gibbonsem. Pojawił się też Roky Erickson. Obaj panowie grali razem w 13th Floor Elevators, zespole będacym prekursorem amerykańskiego rocka psychodelicznego. Dave by to odpuścił? Nope.


I heard every word calling from the thirteenth floor


LOS ANGELES - Outside (Na zewnątrz)

Los Angeles to moje ulubione miasto USA, chociaż jeszcze tam nie byłem, ale na pewno się wybiorę. Stolica amerykańskiego filmu i rozrywki w ogóle. Muzyków z Kalifornii na pewno znacie: Red Hot Chili Peppers, Eagles, Black Flag, Bad Religion, Frank Zappa, więc region urodzajny mimo pustkowia wokół. Podobnie wygląda studio Rancho De La Luna w Joshua Tree nieopodal Los Angeles, coś pośród pustkowia. Nie nagrywał tam oczywiście byle kto (zdążyliśmy się do tego przyzwyczaić po czterech odcinkach) bo takie sławy jak: Queens of the Stone Age, Earthlings? (odniesienie w tekście), Eagles of Death Metal, PJ Harvey

There you are dancing at your altar
Beautiful earthling dressed in kashmir
Your sound echoes through the canyons
Down below they're dreaming
Hear the sirens screaming
Another time another world
Girls were boys and boys were girls
Find the glitter in the litter 
Like a heart has got to move 
Everybody needs some room 
There's something out there...

Jednym z głównych założycieli studia Rancho De La Luna był Fred Drake, amerykański muzyk znany głównie jako założyciel Earthlings? grupy grającej rocka psychodelicznego. Miał on konia, którego nazwał Kashmir (stąd Beautiful earthling dressed in kashmir). Echa biegnące poprzez kaniony to z kolei nawiązanie do małych koncertów które odbywały się na pobliskiej pustyni. W pewnym okresie w L.A. panowała moda na ubrania z cekinami i co tu dużo mówić... Girls were boys and boys were girls.
Jest to zdecydowanie jedna z najlepszych kompozycji na tym albumie i w całej twórczości Foo Fighters. Bardzo dużo robi tu minimalistyczna, ale dzięki temu oddająca atmosferę pustyni solówka jednego z najlepszych gitarzystów EVER, czyli Joe Walsha ze znanej chyba każdemu grupy Eagles. Polecam gorąco zamknąć oczy i wsłuchać się w te skromne a zarazem OGROMNE dźwięki jego gitary.

NEW ORLEANS - In The Clear (Wolny od podejrzeń)
Szóstym miastem na naszej drodze jest Nowy Orlean, w którym odwiedzamy Preservation Hall (Sala Zachowania/Ochrony) czyli rozwalającą się salę, w której do dziś żywy jest rodzimy jazz. Nic dziwnego że tym razem u boku Foo Fighters stanął Preservation Hall Jazz Band. Spodziewałem się odcinka który głównie będzie poruszał temat huraganu Katrina, oczywiście nie zabrakło tego tragicznego momentu w historii USA, jednak nie stanowił on głównego tematu opowieści o Nowym Orleanie. Oczywiście nie tylko jazzem to miasto żyje, ale lepiej po prostu obejrzeć ten odcinek.

You can find me dancing with the spirits in the square
God damn I swear

There are times I feel like giving in
There are times I begin to begin again
Look outside the world keeps spinning like a paddle wheel
Rolling for the broken hearted
Waiting on the heel

Zaczynanie od nowa ma tu podwójne znaczenie, jednym z nich jest oczywiście wspomniany przeze mnie huragan Katrina, z którego skutkami jeszcze do dziś borykają się mieszkańcy Nowego Orleanu. "Świat się kręci jak koło łopatkowe" to oczywiście nawiązanie do tego z czym stolica Luizjany sie kojarzy, czyli do statku parowego. A początek cytatu? Chodzi o Congo Square, czyli jedyne miejsce, w którym w przeszłości mogli spotykać się i bawić niewolnicy.

SEATTLE - Subterranean (Podziemny)
Dave wraca do swoich muzycznych korzeni (chociaż jak już doskonale wiemy, jego korzenie rozciągają się od wschodniego wybrzeża aż po zachodnie) czyli do rodzinnego miasta Nirvany. Mamy tu bardzo dobrze przedstawioną historię powstawania sceny muzycznej w Seattle, miasta na uboczu omijanego przez wszystkie wielkie gwiazdy. Nic dziwnego że w końcu niektórzy wzięli sprawy we własne ręce. Na próżno jednak rozpatrywać Subterranean jako grungeowy kawałek. Foo Fightersi zeszli do podziemia, ale spokojnie, nie zaczęli grac hipsterskiej muzyki undergroundowej, tylko zawitali w Robert Lang Studios, którego znaczna część znajduje się własnie pod powierzchnią ziemi. To w tym studiu Nirvana nagrała swój ostatni materiał przed śmiercią Kurta Cobaina (You Know You're Right) i to właśnie tu Dave zebrał swój nowy zespół w 1994 roku i nagrał z nim debiutancki album nazwany po prostu... Foo Fighters. Właśnie o tym "zaczynaniu od nowa" i o samym drążeniu podziemnego studia mówi tekst.

Nothing left within
I've been mined
To hell and back again
Subterranean
I've been digging in
Down inside
I will start again
Subterranean

Gościnnie w tym nagraniu pojawili się Ben Gibbard wspierający Dave'a przy mikrofonie oraz Barrett Jones grający na gitarze za pomocą EBow, czyli po prostu elektronicznego smyczka. Najspokojniejszy utwór na całej płycie, jest świetnym zwolnieniem tempa przed finalnym utworem.

NEW YORK - I Am a River (Jestem rzeką)
Wielkie Jabłko panowie z Foo Fighters zostawili sobie na deser. Studio Magic Shop mieści się za niepozornymi drzwiami w manhattańskiej dzielnicy SoHo. Ale co z ta rzeką? Pod studiem natknięto się na podziemną rzekę, która została tu wyniesiona jako symbol. Symbol sieci rzek łączących nas wszystkich, nie tylko muzycznie. Czemu więc album nie nazywa się Sonic Rivers? Tym bardziej, że motyw rzeki nie raz pojawił się w tekstach na tej płycie? Trzeba zapytać Dave'a. Scena muzyczna Nowego Jorku jest tak samo zróżnicowana jak samo miasto, które ma mniej więcej tylu mieszkańców ilu Austria. Znajdziemy tu wywiady z Paulem Stanleyem (tak, tym z KISS), Rickiem Rubinem i samym Barackiem Obamą, który to wywiad stanowi zwieńczenie i podsumowanie muzycznej podróży przez USA.

There is a secret
I found a secret
Behind a Soho door
There is a reason
I found a reason
Beneath the subway floor

Pora na podsumowanie ósmego albumu Foo Fighters. Ze strony muzycznej nie znajdziemy tu nic co odbiegałoby w znaczący sposób od dotychczasowych dokonań zespołu. Podkreślam - w znaczący sposób, ponieważ w każdym utworze znajdziemy jednak drobne, ale nie tak oczywiste wpływy poszczególnych muzycznych regionów USA. Więcej smaczków nawiązujących do historii zasłyszanych podczas wywiadów znajdziemy w warstwie lirycznej tego dzieła. Żeby je wszystkie wyłapać i czerpać garściami przyjemność (aż po ciary na plecach) z ich odkrywania w tekście konieczne jest zapoznanie się z serialem. Często pojawiają się opinie, że to wydawnictwo na tym traci albo zyskuje. Bardziej zgadzam się z tym drugim stwierdzeniem, w końcu to nie jedyny album, który w pełni doceniamy kiedy poznajemy do niego dodatek, np. w formie filmu jak choćby w przypadku The Wall Pink Floyd.
Nie lubię oceniać albumów w jakiejkolwiek skali, bo ocena zawsze zmienia się z czasem, ale spokojnie wymienię ten album jako jedno z najlepszych wydawnictw 2014 roku. Mogę jedynie wyróżnić najlepsze trzy utwory: Something From Nothing, Outside, I Am a River, jednak nie oznacza to, że reszta jest gorsza. 
Album broni się sam i w pełni doceniony będzie zapewne dopiero po jakimś czasie. Co prawda zespół nie zaskoczył niczym nowym, dalej podąża ścieżką którą obrał, ale w ich przypadku jest to ścieżka jak najbardziej słuszna. Ścieżka która właśnie zmieniła się w dźwiękową autostradę.
Książeczka, która znajdziemy przy płycie to raczej rozkładana kartka. Z jednej strony to i opis całej ekipy,
a z drugiej wszystkie teksty.


MIKOŁAJ STĘŻYCKI-WOJTASIAK